IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Pociąg do gwiazd

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Admin
Admin
Admin

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyPią Wrz 15, 2017 12:16 am

WZIUUUUUUM!
Dżesika napisał:
Umiem pisać, dlatego piszę sobie cytaty, byście widzieli jak piszę cytaty, znaczy ludzi cytuję, chociaż teraz piszę na świeżo swój cytat i udaję, że go cytuję, tylko dlatego by zobaczyć, czy ten tekst w cytacie będzie wyjustowany i czy so w nim emotki Shocked
Kod:
blablabla
Staśka rower:


Ostatnio zmieniony przez Admin dnia Pią Gru 15, 2017 9:46 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
https://probaml.forumpolish.com
Admin
Admin
Admin

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyPią Gru 15, 2017 9:38 pm

Więc tak PD, PŻ na pewno zostaje
przy najechaniu
jakiś gif/obrazek - jaki kształt to juz zalezy od tego jak to sie zmiesci
krew, rózdżka
tytuł
cytat nie jest obowiązkowy - to już zależy od tego czy będzie pasować czy nie
wiek
<sakiewki sie pozbywamy stamtad>
sakiewka bedzie po kliknieciu w profil, rozumiesz o co chodzi, nie?
i ranga - moze to wejść zamiast cytatu
czyli w stylu pałkarz puchonów, gwiazda Proroka Codziennego, ale równie dobrze moze to być stanowisko
<czyli ktos zamiast jakies smieszkowatej nazwy wpisze sobie w rangę badacz starozytnych run>
Powrót do góry Go down
https://probaml.forumpolish.com
Admin
Admin
Admin

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyPią Gru 15, 2017 9:46 pm

Powrót do góry Go down
https://probaml.forumpolish.com
Imię Drugieimię Nazwisko
Imię Drugieimię Nazwisko
Imię Drugieimię Nazwisko

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyNie Lut 18, 2018 10:56 pm

jdhjdfk
Powrót do góry Go down
Admin
Admin
Admin

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyPią Mar 02, 2018 3:52 pm

Tekst na środku.
Pojawienie się stworzenia mocno zdezorientowało jego osobę, ale nie na tyle, by jego oczy zaczęły kłamać. Z początku nie był do końca pewien, czy rzeczywiście dobrze widzi i zgaduje w swojej głowie, przez co chwycił się za brodę jedną ręką, drugą z różdżką, zbliżając do stworzenia, które wydało z siebie chrapliwe "eo". Dopiero słowa April sprawiły, że uwierzył, co zaowocowało... jego śmiechem! Dokładnie! Charles Myrnin Hucksberry, po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się roześmiał, posyłając przelotne spojrzenie Gryfonce.
- Oto przed panią, panno Ryan, stoi najprawdziwszy gnom. Może i jest "nieco" ubrudzony i pokryty sowimi piórami, niemniej to na pewno te stworzenie. Dzięki pani zrozumiałem, że absurd tej sytuacji jest jak najbardziej prawdziwy. Dziękuję za to szczerze - odparł beztrosko i machnął w jego stronę różdżką i wypowiedział Depulso, przewracając stwora na ziemię. Przeczesał palcami swoje włosy, kręcąc z niedowierzaniem z głową. No któż by pomyślał, no któż. Nadal jednak nie wiedzieli, jak mają się stąd wydostać i praktycznie nic się nie zmieniło, oprócz tego, że dołączył do nich stękający cicho gnom.
Powrót do góry Go down
https://probaml.forumpolish.com
Admin
Admin
Admin

Tak
Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd EmptyWto Mar 13, 2018 11:10 pm

UWAGA XD I CZĘŚĆ PEWNEJ KP BY SPRAWDZIĆ JAK SIĘ SPRAWDZI CZCZIONKA PRZY OLBRZYMACH.

Liadon urodził się w nietypowych okolicznościach. Było to wiele lat temu w Anglii, a dokładniej Liverpoolu. Jego ojciec był zwykłym mugolem, ot adwokatem. Matka natomiast pochodziła z Azji. Sam nigdy się nie dowiedział skąd dokładnie, jednak nieliczne pamiątki jakie zachował po rodzicach wskazywały na to, że pochodziła z pradawnej i potężnej rodziny magicznej. Pamiątki... No tak poza dziwnym, pradawnym imieniem nie pozostało ich wiele. Kilka fotografii, które z czasem przepadły, rodzinne zegarki, kolczyki i inna biżuteria, którą w czasie lat roztrwonił na przeżycie. Ale jak do tego wszystkiego doszło? Przecież Liadon nie urodził się jako sierota.

Najpierw jak zawsze była radość. Narodziny dziecka były jednym z najszczęśliwszych momentów w życiu tej dwójki. Świętowaniu nie było końca, sąsiedzi, rodzina, po prostu wszyscy. Czas to był taki, iż nawet nie kłopotano zapraszać mugoli i czarodziei osobno. Wszyscy bawili się wspólnie doświadczając „Magicznych iluzji” jednych, oraz „magicznych wynalazków” drugich. Popijanie soku z dyni, zagryzanie czekoladowych żab i smakowanie Cocacoli. Tańce i hulańce, było po prostu wszystko. Oczywiście niemowlak nic z tego nie mógł pamiętać, spał na górze nieświadomy szczęścia jakie sprowadził na swą rodzinę.

Czas mijał a życie w tym domu powróciło do normy. Kobieta była jednym z lepszych Aureorów i razem z mężem potrafiła zapewnić stabilny byt w domu. Mimo tego, że co rusz nawzajem zaskakiwali się swymi dziwactwami, czasem nawet doprowadzali do szewskiej pasji dawnymi przyzwyczajeniami, dom zawsze był przepełniony miłością. Czy to kwiaty przyniesione przez listonosza, czy też zaczarowane balony śpiewające ich piosenkę weselną, zawsze było coś co odzwierciedlało ich uczucia. Również małemu żyło się jak u pana Boga za piecem. Kołyszące się spokojnie „Mugolskie kołysanki” odprowadzały go w krainę snów. Za dnia zaś zabawiały go magiczne małe miotełki uciekające przed jego małymi rączkami. Po prostu sielanka, nic nie wskazywało na to co się wydarzy.

Początkowo „magiczna” cześć rodziny była bardzo przychylna parze. Dziadkowie odwiedzali małego bobasa, który mając roczek miał tak samo zielone oczy jak jego dziadek. Staruszek radował się za każdym razem gdy ściskał jego palec lub obserwował co robił różdżką. Również babcia się nad nim rozczulała, ale oboje poczuli jeszcze więcej radości gdy chłopczyk po raz pierwszy przejawił oznaki swych magicznych mocy. Tak naprawdę nic nie znacząca sprawa, jednak gdy ktoś próbował zasłonić żaluzje w jego pokoju, te natychmiast się rozsuwały do wtóru śmiejącego się dziecka. O tak radosne chwile rodziny uwieczniające tą przezabawną scenę na różne sposoby, były urocze. Niejednokrotnie odlegli krewni przybywali w odwiedziny ciesząc się swym wzajemnym towarzystwem. Tak też miało być w 4 urodziny chłopczyka.

W tym wieku Liadon miał już kilka wyraźnych cech. Blond włosy żyjące własnym życiem oraz wściekle zielone oczy, rzucały się od razu. Charakter też miał wyrazisty, uparty, butny, żywotny, ale przede wszystkim ufny i beztroski. Czasem takie połączenie było naprawdę nie do wytrzymania. Dodając do tego narowisty temperament i lubość z jaką manifestowała się jego magiczna moc... Cóż rodzice mieli sporo roboty z zatajaniem tego wszystkiego. W końcu jednak musieli zrezygnować z zostawiania go w mugolskim przedszkolu. Po jakimś głupim wybryku, gdy kawałki plasteliny zatkały w przedziwny sposób dziurki od nosa jednej z opiekunek. To był prawdziwy cyrk. W domu też był zmorą, czasem matka zaczarowywała jego kojec tak by nie mógł się z niego wydostać, tak zdobywała kilka minut spokoju ducha. Mimo to, oboje rodziców kochało bardzo malca i nie mogli się doczekać jego czwartych urodzin. Postanowili że zorganizują dwa przyjęcia. Jedno dla znajomych dzieci i rodziców. Drugie bardziej rodzinne, gdzie we wspólnym gronie nie będą musieli się obawiać magicznych wybryków.

To była katastrofa. Całe przyjęcie trwało może godzinę, przy czym pierwsza część była upojna i błoga. Torty pokazy klauna, kilka mniejszych magicznych nie wzbudzających podejrzeń sztuczek. Zabawy dzieci nie było końca, a Liadon z łatwością odnajdywał się wśród swych niemagicznych rówieśników. Wszystko było wspaniale do momentu gdy nadszedł czas na rozpakowywanie prezentów. Dostawał najróżniejsze rzeczy, piłki, deskorolke, kauczuki, duże klocki, ale nic nie dorównywało dużej plastykowej ciężarówce. Mógłby w niej usiąść i się przejechać. Pech jednak chciał gdy rozpakowywał kolejne prezenty jeden z maluchów bawił się tym właśnie samochodem. Przypadkowo go zepsuł, od pęknięty plastyk. Tak naprawdę nic poważnego bo w sekundę można było to naprawić „jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”. Niestety mały solenizant nie dał takiej możliwości. Wybuchł płaczem, przy czym coś głośno huknęło a kilka dzieci aż odrzuciło gdy jakaś niewidzialna siła wyrzuciła winowajcę pod sufit.

Ostatecznie nikomu nic się nie stało, jednak było mnóstwo odkręcania. Przyjechał departament niewłaściwego użycia zaklęć oraz departament tajności. Wszystkim mugolom zmodyfikowano pamięć, naprawione wszelkie szkody i rany. Jednak Ministerstwo zdecydowanie nie było zadowolone z takiego narażania tajności ich społeczeństwa. Kilka kar do zapłacenia, oraz nakaz przeprowadzki były dość krzywdzące. A to wszystko zaczęło się tak niewinnie.

Nic więc dziwnego, że pod wieczór wykończeni rodzice z małym entuzjazmem czekali na przybycie kolejnych gości. Chcieli już mieć to z głowy. Mijała 17,18,19... Nikt się nie zjawiał. Nie można powiedzieć, że się tym zmartwili. Po prostu zasnęli, cała trójka. Oparci o siebie głowami rodzice z już nieco większym dzieciątkiem we wspólnym objęciu. Sielanka, bo przecież miłość przezwycięży wszystkie problemy. Z takiego właśnie sennego marzenia wybudził ich donośny ryk i huk wywarzanych z siłą drzwi.

Na miejsce pierwszy dotarł Mcklifen. Był to rosły mężczyzna, naprawdę potężny. W Ministerstwie zawsze dziwiono się, że jest zwykłym czarodziejem. Od lat bowiem zarzucano mu „Olbrzymią” krew. Na szczęście dla pracowników detektyw Mcklifen był typem, który wolał pracę w terenie. Bardzo rzadko pojawiał się w Filli Aureorów, jednocześnie zawsze o wszystkim był najszybciej poinformowany. Również tym razem przybył przed oddziałem czarodziejów, który zadeptał by wszystkie ślady. Stał na skraju posesji, tuż przy białej skrzynce na listy. Kontrastowała ona z wściekle zielonym zadbanym żywopłotem otaczającym cały budynek. Tylko w jednym miejscu był on zniszczony, jak gdyby banda albo jakieś stado zmutowanych stworów przetoczyło się przezeń. Czarodziej zaciągnął się mocno dostarczając papierosowy dym do płuc. O tak, to go uspokoiło, a trzeźwość umysłu w takich sprawach była niezbędna. Wypuścił chmurę dymu, która przesłoniła mu widok. Gdy tylko się przerzedziła jeszcze raz rozejrzał się po miejscu zbrodni. Biały domek ledwo się trzymał i każdy moment mógłby być jego ostatnim. Wyglądał jak gdyby jakiś olbrzym rozerwał go na dwie części, kompletnie niszcząc jedną z nich. Gruzy walały się po całym podwórzu, a zamiast ściany detektyw mógł obejrzeć przekrój posiadłości. Kilka pokoi, w tym ten dziecinny w którym wciąż pod sufitem zwisała przekrzywiona i nieco uszkodzona mugolska pozytywka dla dzieci. Salon niemal doszczętnie zniszczony nosił znamię walki, co potwierdzały ślady krwi ciągnące się przez podłogę. Detektyw westchnął gdyż z tej perspektywy nic więcej nie mógł wywnioskować, było po prostu zbyt ciemno a blada poświata księżyca zbyt słaba. Zaciągnął się ostatni raz i rzucił niedopałek na ziemię, gdzie przydeptał go skórzanym butem. No właśnie cały ubiór tego czarodzieja był dziwny. Skórzany płaszcz z tysiącem kieszeni, kapelusz wprost wyciągnięty od Indiany Johnsa. Zdecydowanie nie wyglądał jak typowy czarodziei w prze cudacznej, niewygodnej szacie.
Chrzęst deptanego szkła i gruzów potoczył się w noc. W tej ciszy brzmiał jak huk armaty i mag zawahał się na moment wsłuchując w cisze. Wyprostował rękę w której znikąd pojawiła się różdżka i wyszeptał kilka słów. Podłoże zalała kaskada rozdygotanego światła. Mężczyzna przykucnął przyglądając się śladom na ziemi. Przerzucił kilka cegieł i innych kawałków gruzu. Nic nie przykuło jednak jego uwagi. Za wyjątkiem drzwi, a raczej tego co z nich zostało. Przynajmniej jedna trzecia dolnej części drzwi zniknęła, na pozostałym kawałku widać było bruzdy jak gdyby niewidzialne noże cięły na odlew. Chwycił za drzwi obracając je by ujrzeć ich drugą stronę. Były wyraźnie wgniecione, jak gdyby coś z ogromną siłą w nie uderzyło. Może jakieś zaklęcie eksplozji? Mrużąc oczy detektyw przyjrzał się gałce do drzwi, która przestała być już okrągła. Była powgniatana i wygięta jakby jakiś siłacz zgniótł ją w dłoniach. Chwycił różdżkę w zęby by móc na wymacać coś niezwykłego. Jednak oprócz cienkich głębokich ubytków wokół klamki nic nie mógł znaleźć. Dziwne...
-Eh... To już chyba trzeci raz w tym miesiącu. - Wyszeptał do siebie odkładając obiekt zainteresowania. W głowie zaczęła mu się krystalizować koncepcja tego co tu się stało. Teraz jednak zdecydowanie za mało wiedział. Odetchnął głęboko ruszając w kierunku gdzie kiedyś powinny być drzwi wejściowe. Wszedł do rudery rzucając światło wszędzie dookoła. Oparł się ręką o ścianę by wyminąć jakieś zwalisko przed sobą, jednak zawahał się. Przybliżył różdżkę obserwując tapetę. Głębokie bruzdy przecinały je odrywając w niektórych miejscach materiał. Przebiegł palcami po wcięciach. W umyśle pojawiły się mu wszelkie niepasujące ostrza czy zaklęcia, które nie mogły tego uczynić. Ostrożnie przeszedł do dalszego badania ruin. Wiele strzaskanych obiektów, kilka wypalonych zaklęciami miejsc, dawały wyobrażenie o tym co się tu stało. Wyglądało na to, że czarodziejka nie sprzedała tanio skóry, chyba to właśnie jej zaklęcie oderwało ściany domu. Podnosząc i oglądając najróżniejsze przedmioty starał się dojść do tego co się tu wydarzyło. Kawałki zbitego wazonu, kwiaty, szczeble niewiadomego pochodzenia, wciąż tlący się dywan czy też rozerwana sofa nie były jednoznacznymi wskazówkami. Czarodziej nachylił się wygrzebując spod gruzów nieco czarnego włosia. To jednak też było bez związku. Westchnął prostując się. Stał w centralnej części salonu, plecami do wyrwy w ścianie. Oprócz śladów krwi i ruin nie było tu prawie nic więcej. No i oczywiście ciał. Jedno z nich, kobiety, leżało twarzą do ziemi z dziwnie wykrzywioną głową i plamami krwi na ubiorze. Długie cięcia w materiale jej ubrania sugerowały, iż była to jej własna krew. Drugie natomiast było wszędzie, po trochu. Ręka tam, głowa tu, a części ciała w ogóle nie mógł odnaleźć.
-Wygląda na to, że ktoś go po prostu wysadził, rozwalił na kawałeczki. -Rozległ się głos. Mcklifen nawet się nie wzdrygnął. Słyszał odległy odgłos deportacji i chciał wykorzystać ostatnie chwile spokoju. Opuścił palcami powieki oderwanej głowy, którą ciężko było zidentyfikować, ostatni raz rozejrzał się i wyprostował wyciągając świeżego papierosa.
-Masz coś?- usłyszał pytanie. Spokojnie zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. Dopiero wtedy odwrócił się ze spokojem.
-To była grupa... To na pewno, jednak kto i jak mógł to zrobić...- Powiedział spokojnie wpatrując się w zakapturzoną postać. Jak dwa cienie, podążały za nią jacyś czarodzieje. Rozglądali się i dotykali wszystkiego zamazując wszelkie ślady.
-Taki z Ciebie geniusz Mcklifen... -Postać westchnęła z politowaniem. Zupełnie jakby czekała wiele lat na okazję by wytknąć błąd detektywowi. Można było odnieść wrażenie, że ta sprawa jest dla niego jak prezent bożonarodzeniowy. -Dla mnie sprawa jest jasna. Napad rabunkowy, sprawcy uciekli koniec kwestii.
Mcklifen odetchnął raz jeszcze i wpatrzył się w niebo. Ci amatorzy z Ministerstwa robili wszystko by każdą sprawę morderstwa zamknąć jak najszybciej. A najlepiej by nie była powiązana z NIM... Takie naciski wywierał minister, a tym razem mroczny znak nie widniał nad domem, więc sprawa była jeszcze prosta. Coraz częstsze morderstwa dobrych ludzi... A oni po prostu tak to zostawiają. Spoglądał w jasną poświatę księżyca zastanawiając się ile jeszcze musi się stać nim zaczną działać.
-Wiesz, że to nie prawda. To na pewno Sam-Wiesz-Kto...
-Zamknij się! Rabunek z ofiarami śmiertelnymi i tyle. Trzeba tylko zobaczyć czy na tyle nie zostawili jakichś śladów. W tym lesie za posesją może.
Detektyw pokręcił głową zrezygnowany. Nie którzy woleli żyć w swej iluzji bezpieczeństwa, co by to było za życie gdyby w każdej chwili musieli by się GO obawiać. No i tych wszystkich stworów, które coraz częściej przechodzą na ich stronę. Cóż ale to ściągnęliśmy sami na siebie. Dyskryminacja wampirów, odizolowanie olbrzymów... Wpatrywał się w granatowe bezchmurne niebo i wtedy do niego dotarło. Papierosowy dym rozwiał się na wietrze odsłaniając mu w pełnej krasie księżyc. Blada poświata biła z pełnej tarczy ciała niebieskiego. Skonsternowany zmarszczył brwi łącząc fakty. Rozwalone siłą drzwi, klamka jakby ściśnięta przez kilkutonowe zwierze, ślady pazurów, kępka dziwnej sierści i... Pełnia...
Donośny krzyk poniósł się echem po całej okolicy. Był to odgłos zarzynania czarodzieja.
-Szybko! To Wilkołaki!- Ryknął Mcklifen do oszołomionej pozostałej dwójki. Rzucił się w kierunku tylnej części posesji, tam gdzie był las w którym to mogli ukryć się wilkołaki. Z wysoko uniesioną różdżką, przedarł się przez dom robiąc wiele hałasu. Był jednak za późno widział jak ogromny basior rozrywa jednego z czarodziejów na kawałki. Robił to jedną łapą i paszczą. W drugiej zaś trzymał za nogę zwisające bezradnie dziecko...

Sprawozdanie numer 19832

W czasie rekonstrukcji wydarzeń na miejscu zbrodni, oraz poszukiwaniu poszlak doszło do kontaktu ze mordercą. Był to Finagan L. znany i karany wielokrotnie Wilkołak. W związku z tym, że zaatakował jednego z funkcjonariuszy, rozpoczęliśmy działania mające na celu obezwładnienie go. Okazało się to jednak niezwykle trudne. W związku z tym, za główny cel obraliśmy obronę własnego życia. W efekcie wilkołak został obezwładniony, a co się okazało później zabity. Musiał to być efekt niefortunnego połączenia zaklęć funkcjonariuszy. W czasie akcji polegli funkcjonariusz Klos, oraz Mcklifen.
Interakcja z wilkołakiem pozwala snuć domysły iż wszystko to był nieszczęśliwy wypadek. Rzeczony wilkołak musiał znaleźć się pod działaniem pełni w pobliżu domu, co spowodowało nieszczęśliwy wypadek. Szczegółowy raport z miejsca zbrodni oraz sekcja zwłok załączona w A4.(5)s.3 .
Do sukcesów należy udane odbicie syna zamordowanej pary. Jego ciało nosi ślady kilku pomniejszych ran. Z analizy uzdrowicieli wynika, że nie został ugryziony. W związku z brakiem kontaktu z rodziną przekazujemy kuratele nad nim do odpowiednich organów ministerstwa.

Liadon Ichimaru pojawił się ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami na progu drzwi jednego z sierocińców. Miał 4 lata, jego szanse na bycie adoptowanym były małe. No i dodać trzeba że mugolskiego. Cóż nie było żadnych powodów, które kazałyby go zatrzymać w świecie magii. Tym bardziej, że był on dla niego bardzo niebezpieczny. Snute w ukryciu domysły wskazywały na to, że jego rodzina była celem ataków popleczników czarnego pana od tygodni. On również mógł paść ofiarą. Dlatego więc było to dla dobra samego pokrzywdzonego. Chłopczyk obudził się w nie swoim łóżku nie pamiętając co się wydarzyło. Jego rodzice zginąć mieli w wypadku samochodowym a on sam trafił tutaj. Magia została usunięta z jego pamięci.

Zaczął się na nowo błogi czas w jego życiu. Na tyle błogi na ile to możliwe, poczucie straty i smutek wciąż mu bowiem towarzyszyły. Nie potrafił się odnaleźć wśród bawiących się dzieci, były z innego świata. Opiekunka wciąż ciągała go za ucho oczekując wytłumaczeń na niewyjaśnione i dziwne sytuacje. Takie jak fakt, iż jego prześladowcą zniknęły gdzieś spodnie, lub gdy kotlety z talerzy dzieci obok wzniosły się i przykleiły do sufitu. Nic mu jednak nie groziło i względny spokój pozwalał mu odpocząć. Wszystko jednak skomplikowało się około miesiąc po tym jak trafił do przytułku. Była to pierwsza pełnia od feralnego wypadku, który zmienił jego życie i go.

Pierwsze promienie księżycowego światła sprawiły, że zamarł. Blond włosy chłopczyk był już w swoim kilkuosobowym pokoju. Raczej dopiero. Od jakiegoś czasu wolał przeczekać nieco czasu w łazience nim uda się do łóżka. Śpiący już współlokatorzy nie byli już wtedy zagrożeniem. Tym jednak razem to on miał stać się zagrożeniem, śmiertelnym zagrożeniem. Pierwsze co poczuł to uderzenie ogromnego gorąca. Jak gdyby wskoczył do wrzącej wody, albo raczej jakby jego krew zaczęła wrzeć. Rozszerzające się źrenice sprawiły że blade, delikatne światło księżyca wydało się silniejsze od słonecznego. Wtedy nastąpiło pierwsze uderzenie, które powaliło go na kolana. Gdzieś głęboko między żebrami poczuł jakby coś go rozrywało. Zaparło u dech, tak że nie zdołał nawet jęknąć i nieme łzy bólu spływały po jego policzkach. Rzuciło nim znowu tym razem dużo silniej a odgłos pękania rozszedł się po całym pokoju mącąc ciszę. To kości poczęły pękać. Tym razem nic nie mogło go powstrzymać od krzyku przepełnionego bólem. Rzucał się na ziemi jakby nie widzialna siła od środka chciała rozerwać jego ciało i faktycznie skromna piżamka zaczęła pękać pod naporem rosnącego ciała. Dopiero teraz rozbudzone dzieci wpadły w panikę. Widok twarzy Liadona przyprawiłby o dreszcze najtęższych mężczyzn, a co dopiero takie maluchy. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości zasłaniając niemal całkowicie oczy. Nos i twarz zaczęły się wydłużać do wtóru pęknięć kości i skóry. Szczęka również zaczęła rosnąć uwydatniając coraz ostrzejsze kły. Ta pierwsza transformacja trwała długo... Ciało chłopca drżało konwulsyjnie w rytm uderzeń serca. Coraz szybciej i mocniej, powiększając się i zmieniając.

Tym razem nie polała się krew. W przedziwnym zbiegu wielu okoliczności odpowiednie służby ministerstwa pojawiły się na miejscu. Sytuacja jednak była niezwykła. Jak się to wydarzyło? Jak się zaraził? Jak nikt tego nie zdiagnozował? Co teraz? Zaklęcia modyfikujące pamięć lały się niczym wodospad. Cały ten bajzel udało się posprząta, no i zabezpieczyć małego wilkołaka. Stwierdzono, iż wykonano na nim transfuzji krwi, być może w celu eksperymentu. Nijak to można było potwierdzić, jednak nie miało to znaczenia. W końcu nic już nie odmieni tego, że jest wilkołakiem. Podjęto wszelkie kroki mające zapobiec tej sytuacji. Raz w miesiącu do ośrodka przybywał wysłannik ministerstwa, zabierający małego pod jakimkolwiek pretekstem na czas pełni. Potem modyfikowano pamięć chłopca, by nie stwarzać mu jeszcze większej ilości problemów. Ten system sprawdzał się przez jakiś czas. Ale w pewnym momencie, z nieznanych przyczyn nikomu, mając zaledwie 7 lat dzieciak oparł się modyfikacji pamięci. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę z sytuacji w której się znajdował. Był czarodziejem, a co więcej wilkołakiem. Magowie jednogłośnie uznali, iż tak częste modyfikacje pamięci były rzadkością. W jakiś sposób przyspieszona regeneracja spowodowana lykanotropiom wytworzyła swoistą obronę. Był to niezwykły przypadek, który jednak nikogo bardziej nie zainteresował. W końcu kto by się interesował wilkołakami?

Niemniej dla chłopca był to milowy krok naprzód w życiu. Wreszcie te wszystkie niewytłumaczone zjawiska dziejące się wokół niego stały się jasne. Była to po prostu magia. Świat w którym mógł wyczekiwać na coś jeszcze lepszego niż adopcja wydawał się, aż nadto dobry. Zabawa samochodami, czy inne głupoty przestały być dla niego rozrywką. Zaczął natomiast czytać. Wszystkie te legendy i dziwne historie o magii. To wszystko miało więc w sobie ziarenko prawdy. Po świecie naprawdę chodziły olbrzymy, a straszące dzieci duszki naprawdę istniały. Ba miały nawet swą własną kategorię i nazwę. Dziw go brał, że tuż obok świata mugoli istniał cały inny uporządkowany i wypełniony po brzegi świat magii. Nic więc dziwnego, że ze zniecierpliwieniem czekał na list z Hogwartu i nic, absolutnie nic nie było tak pasjonujące jak właśnie ta wizja.

Wreszcie nadszedł ten czas, w dniu jedenastych urodzin odebrał grubą żółta kopertę, zaadresowaną wyrafinowanym pozawijanym pismem. SZ. P. Liadon Ichimaru, Łóżko numer 3, Pokój 124, Sierociniec przy ulicy Modnej... Nie było wątpliwości. Czytając pierwsze słowa drżał jak osika. Jakby wszystkie jego marzenia miały się właśnie spełnić. Jednocześnie czuł niepewność i strach. Skąd miał wziąć cynowy kociołek, szaty czy też różdżkę. Takich rzeczy nie kupuje się w supermarkecie. Pierwsze dni spędził więc w stresie nie wiedząc jak odpowiedzieć, ani co zrobić. Dostawał niemałego szału, a magiczne manifestacje mnożyły się wokół niego. Wszystko jednak się wyjaśniło po kilku dniach. Przybył jakiś jegomość, który uważał się za przedstawiciela szkoły. Mimo tego, że nie bardzo chciał mu ufać, jego natura przeważyła. W końcu ludzie nie są tacy źli. Co gorsza nie miał wyboru, sam nie kupi tego wszystkiego. A bez odpowiedniego wyposażenia nie to nie będzie miał czego szukać w Hogwarcie.

Z dnia pełnego zakupów zapamiętał tylko jedno. Kupno różdżki u Ollivandera. Zakurzony mały sklepik z mnóstwem mnóstwem pudełek poustawianych od podłogi do sufitu. I ten przenikający wszystko zapach starości. Olivander wpatrywał się w niego jak urzeczony. Ale chyba wszystkich mierzył tym przenikliwym spojrzeniem. Najgorsze było jednak próbowanie różdżek. Liadon brał coraz to nowe patyki machając nimi. Czasem nic się nie działo, czasem coś eksplodowało. Raz się nawet zdarzyło że cała różdżka eksplodowała, za co młodzieniec przepraszał gorliwie niemal posikawszy się z przerażenia. Pan Olivander nie był jednak zły. Wręcz przeciwnie, z każdą odrzuconą różdżką wydawał się coraz bardziej zachwycony. Wreszcie Liadon znalazł swą jedyną różdżkę. Był to olch, 12 i jedna czwarta cala, z rdzeniem z włosa Willi. Jakby to nie brzmiało to właśnie była jego różdżka. Właściciel cieszył się pod nosem nie mówiąc nic więcej, szepcząc tylko że to takie ciekawe. Cóż dla młodzieńca też było to ciekawe doświadczenie. Jedna z ostatnich ciekawostek jaka wydarzyła się przed rozpoczęciem szkoły. Ostatnią dorzucił Olivander na odchodnym. „Widzi Pan, różdżki z włosem z głowy Willi bardzo dobrze się sprzedają. Jednak niemal zawsze owa Willa jest już po drugiej stronie... Pańska Panie Liadon, należy do żywej i bardzo urodziwej Willi... Bardzo ciekawe...”

Jazda pociągiem mijała powoli. Liadon nikogo nie znał, nie był też typem który lubił zapoznawać się z nowymi osobami. Dlatego niemal całą podróż spędził w jednym przedziale z burczącym brzuchem. Nie miał pieniędzy, nikt też nie dbał o niego tak by przygotować mu jakiekolwiek kanapki. Jechał w ciemno tak zwanie, a cały swój dobytek udało mu się zmieścić do jednej niedużej walizki. Nie miał nawet wszystkich książek, a te co miał były z dziesiątej ręki. Wychowany niemal przez całe życie w takich warunkach nie mógł się nadziwić temu co zobaczył na miejscu. Olbrzymi zamek wznoszący się na środku jeziora był niesamowity. Podróż łódkami również.

Najwspanialsza była jednak ceremonia przydziału. Nigdy wcześniej nie uczestniczył w czymś takim. A nerwowe szepty rówieśników o testach i potwornościach jakie będą się z tym wiązały niemal paraliżowały go ze strachu. Gdy jednak na tobołku postawili zwykłą tiarę opanowała go ulga. Może będą po prostu wypełniać formularz? Niestety prawda była nieco inna. Gdy wszyscy ucichli szew rozerwał się tworząc zagłębienie na kształt ust, a tiara zaśpiewała. Był to szok, ale czemu się dziwił. To była magia. Okazało się, że ich zadanie jest prostsze niż mogli się spodziewać. Mieli tylko nałożyć tą czapkę na głowę, a ona zadecyduje o ich przyszłości. Zdecydowanie pestka. Przed Liadonem padło wiele imion, wszyscy wędrowali do jednego z czterech domów Huffelpuffu, Ravenclafu, Slytherinu lub Gryffindoru. Młodziak nie znał się w ogóle na tym, więc było mu to całkowicie obojętne. Jednak gdy wyczytano jego imię obleciał go strach. A co jeśli tiara uzna, że nie nadaje się do szkoły. Może stwierdzi, że taki biedny mugolak nie powinien uczyć się magii. Z ciężkim sercem spoglądał na tłum przed sobą, gdy tiara przybliżała się do jego głowy. Nie był pewien co robić. Chciał coś powiedzieć, może to on ma porozmawiać z Tiarą. A może musi intensywnie myśleć. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć czapka dotknęła czubka jego głowy i wrzasnęła przeraźliwie : GRYFFINDOR. A to był dopiero początek jego długiej przygody.

Pierwsze lata nauki w szkole nie przyniosły mu niczego ciekawego. Ot co po prostu nauka zamiany szpilki w zapałkę, czy lewitowania małych przedmiotów. Nic ciekawego się nie wydarzyło. No nie licząc jego ciągłych zmagań z „futerkowym” problemem. Początkowo był on bardzo uciążliwy. Samotne wyprawy do wrzeszczącej Chaty i ból przemiany. Nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia. Z czasem pojawiały się kolejne osoby z tym samym problemem. Pielęgniarz na stażu, oraz kilku uczniów. Nic lepszego nie mogło go spotkać. Taka wymuszona paczka czy też rodzina zastępcza była czymś czego potrzebował. Zżył się z tą grupą a z czasem okazało się, że zrzeszający ich pielęgniarz wiedział dużo więcej o byciu wilkołakiem niż mógłby się spodziewać. Opowiadał im legendy i tajniki sztuk dawno zapomnianych. Pokazał, że wilkołactwo nie jest przekleństwem. Jest to dar księżyca, starszy niż ludzka rasa. To było coś co zespoliło całą ich grupę, a chłopak po raz pierwszy w życiu poczuł się jak u siebie. Jakby znowu miał prawdziwą rodzinę.

Czasem było naprawdę ciężko. Szczególnie gdy zupełnie niepotrzebnie uczył ich technik walki w zwarciu. Bez użycia, jak to nazywał „magicznych patyczków”. Było to bardzo głupie, jednak do pewnego stopnia konieczne. Gorsze były jednak okresy, gdy któryś z nich zapomniał o pełni i po prostu w ostatniej chwili wybiegał do zakazanego lasu. Wydawać by się to mogło głupie. Przecież coś takiego, nie powinno mieć miejsca. Każda pełnia przyprawiała ich o bolesną niekontrolowaną transformację. Powinni odliczać dni w strachu przed tymi chwilami. A jednak atmosfera jaką wzajemnie wytworzyli była wspaniała i sprawiała, że żaden z nich nie przejmował się tym małym futerkowym problemem. Czasem wręcz czekali na moment gdy znowu zmienią swe ciała. Więc pod wieloma względami był to dobry. Naprawdę dobry czas. Jednak życie Liadona definitywnie zmieniło się w czwartej klasie. Nic co wydarzyło się później, czy wcześniej nie było dla niego tak ważne.

**
Był późny wieczór. Słońce schowało się już za wysoko sterczącymi drzewami zakazanego lasu, rzucając długie cienie na całe błonia. Nie było zimno, jednak chłodny wiaterek był przenikliwy i nie jedna osoba czuła by chłód. Były jednak takie osoby, które nie odczuwały chłodu tak bardzo. Liadon był już wilkołakiem nie tylko w czasie pełni. Był rosłym jak na swój wiem atletycznie zbudowanym młodzieńcem. Zawsze rozrzucone jasne włosy tańczyły na wietrze, a jego wściekle zielone oczy mogły się wydawać ucieleśnieniem natury. Co do szat, nie lubił ich nosić. Robił to tylko gdy było konieczne, dlatego teraz odziany był w skórzane spodnie, biały podkoszulek i skórzany brązowy płaszcz z wieloma kieszeniami. Przechadzał się po błoniach w ostatnich chwilach wolności. Już zaraz znowu będzie musiał wrócić do zamku. Oczywiście to nie tak, że nie lubił tego budynku. Wręcz przeciwnie, Hogwart był bardziej jego domem niż cokolwiek innego. Jednak najlepiej czuł się właśnie u jego stóp w miejscu gdzie nie ograniczała go przestrzeń czterech ścian. Czuł wtedy namiastkę wolności. Idąc przed siebie przyglądał się zachodzącemu słońcu, które ostatkiem sił rzucało promienie światła znad drzew. Właśnie miał skręcić tuż obok muru, jak niemal każdego wieczoru. Nie zdążył jednak nawet odwrócić spojrzenia od nieba, gdy ktoś na niego wpadł i odbił się jak piłka lądując na ziemi. Zszokowany cofnął się o półkroku spoglądając w dół. Na ziemi siedziała przewrócona blond włosa dziewczyna. Nie wzruszył się tym jakoś specjalnie, ale z grzeczności pochylił się podając rękę.
-Hej, nic Ci nie jest?-Zapytał wyciągając dłoń. Burza jasnych włosów wciąż zasłaniała jej twarz. Dziewczyna mruczała coś pod nosem chwytając dłoń Liadona.
-Nie w porządku, przepraszam. Gapa ze mnie...- Wymamrotała gdy chłopak pomagał jej wstać. Wtedy właśnie wstrząsnęła swymi włosami odsłaniając twarz. Najpiękniejszą twarz jaką w życiu widział. Głębokie szafirowe oczy, smukłe usta, gładka aksamitna skóra. Ale to nie było jeszcze najważniejsze. Wilkołak po prostu się poczuł jak gdyby środek ciężkości świata się zmienił, jak gdyby jedynym czego do szczęścia potrzebował była ta właśnie dziewczyna. Czuł że znał ją od zawsze, po prostu urodził się tylko po to by ją spotkać. Zaniemówił, to uczucie go przygniatało.
-Em, przepraszam. Zaraz Ci przejdzie. Czasami tak mi się dzieje. No wiesz, jestem Willą.- Powiedziała dziewczyna odwracając wzrok z zakłopotaniem. Zupełnie jakby to co zrobiła było czymś złym. Zresztą Liadon wcale nie czuł się pod wpływem jakiegoś czaru. Był Wilkołakiem, takie bzdury nie działały na niego zbyt mocno. Czemu więc czuł się jak gdyby świat wymknął się mu spod stóp.
-Nie, nie ma za co. Przecież nic się nie stało. - Powiedział cicho pomagając się jej wyprostować. -Jestem Liadon, a Ty?
Zapytał przyglądając się jej uważnie. Zupełnie jakby chciał ją prześwidrować spojrzeniem. Ale nie takim o którym marzy większość mężczyzn, nie przeszywającym ubranie. Zresztą on nie był taki, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się kogoś całować. Czuł naturalną chęć poznania, zaopiekowania się nią, bycia jak najbliżej niej i oczywiście pragnął by to uczucie było odwzajemnione.
-Van...- Wymamrotała dziewczyna jakby czuła się nieco niezręcznie pod tą całą obserwacją. Zresztą kto by się nie czuł jakoś nieswojo? Mówiąc szczerz gdyby jakiś rosły facet wytrzeszczał na was wściekle zielone nieco szalone oczy, również nie czulibyście się komfortowo.
-Eee, no to już nie przeszkadzam.- Bąknęła dziewczyna wymijając kłaczka. Gryfon jednak nie chciał od tak kończyć tego spotkania. W końcu coś zaiskrzyło. Odwrócił się na pięcie i jednym krokiem znalazł się obok dziewczyny zaglądając przez jej ramię.
-Nie, nie przeszkadzasz... właśnie... Z braku towarzystwa wracałem do zamku, no ale teraz była by to ogromna głupota.- Powiedział uśmiechając się. Chciał z nią spędzić troszkę więcej czasu. Dopiero teraz gdy odgarnęła frywolne kosmyki włosów do nozdrzy Liadona dotarł jej zapach. Nie potrafił go określić, ale ciężko byłoby to z czymkolwiek pomylić. Słodki, zapach rozkoszy. Gdyby dobro miało swój własny integralny aromat, pachniałoby właśnie jak ta dziewczyna.
-Nie, słuchaj musisz już iść. To nie tak, że Ci się podobam.- Powiedziała przygryzając wargi i przyspieszając kroku. Nie patrzyła w kierunku chłopaka, zupełnie jakby się bała że go skrzywdzi w jakiś sposób. Czemu przyszło mu to do głowy? Może po prostu się go bała lub chciała go zbyć? Nie wiedzieć czemu młodzieniec był przekonany do swojej pierwszej teorii, tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
-Ale chciałem tylko z Tobą poro...- Przerwał bo jego nozdrzy dobiegł odrażający zapach. O tak, czuły węch Wilkołaka wychwycił ten odór. Fetor padalca, zgnilizny, największego wroga dzieci księżyca. Smród wampira. Bezwiednie, naturalnie wręcz chwycił dziewczynę jedną ręką przyciągając ją mocno do siebie.
-Ej, przestań co TY..- Zaczęła coraz głośniej się szarpiąc. Chłopak syknął tylko by była cicho i zamarła. Chyba zorientowała się, że nie jest to próba gwałtu, bo przymrużone oczy błądziły po ciemnych już błoniach. W oddali Liadon słyszał czyjeś kroki. Mimo jednak swego nadzwyczajnego słuchu, były to ciche, ledwo muskające ziemi kroki. Gdyby nie ta woń mógłby uznać, że coś mu się wydaje.
Z ciemności zaczęła się wyłaniać jakaś dziwna postać. Nieco blady chłopak odziany w szaty Huffelpuffu. Miał blond włosy ale jakieś wypłowiałe. Choć może to już była tylko wyobraźnia Wilkołaka. W końcu nienawiść do tych stworzeń wtoczono mu wraz z wilkołackim jadem. Nim zdążył się odezwać, archaiczny typ odezwał się.
-Ej, Ty co ...- zaczął mówić ale dostrzegł Van. Faktycznie dziewczyna może wyglądała na uciemiężoną. Silne ramie chłopaka oplotło ją w ramionach nieco unosząc w powietrze. Sama zaś dziewczyna zamarła w tak dziwnej pozie, że właściwie można to było uznać za porwanie. Nic jednak nie usprawiedliwiało czynów Puchona. Przynajmniej w mniemaniu Gryfona. Nim zdążył się zorientować pijawka rzuciła się na niego. Faktycznie była tak szybka jak mu opowiadano. Zanim zareagował zimne palce drania zacisnęły się jego szyi zaczynając go dusić. Aż wzdrygnął się. Nie tylko z obrzydzenia ale również z bólu. Miał naprawdę miażdżący uścisk. Była jednak sprawa, której nie mógł przewidzieć, idąc z wiatrem nie mógł poczuć charakterystycznego zapachu Wilkołaka. A teraz było już za późno. Liadon zacisnął zęby napinając całe ciało. Jednocześnie wypuścił z objęć puchonkę i zacisnął swoje łapsko na gardzieli Wampira. Z obu ich ras to właśnie zielonooki miał przewagę w sile. Żyły wystąpiły na jego przedramionach, a oczy zwęziły się, zupełnie jakby coś z ich wnętrza starało się wydostać. Skoczył do przodu z siłą powalając na ziemię przeciwnika, który szamocząc się starał wyswobodzić. Uniósł wyżej rękę chcąc zadać miażdżące kości uderzenie, które strzaskało by jego ofiarę. Nim jednak ciężka pięść opadła rozległ się krzyk.
-Nie! ZOSTAW GO!- dłoń zamarła w powietrzu gdy blondyn odwracał głowę.
-Co? Ale przecież..- Nie dokończył bo leżący pod nim czarodziej wykorzystał sytuację i kolanem kopnął go w brzuch. Jak to zrobił z tej pozycji wciąż pozostawało tajemnicą, a może wcale nie było to kolano. Głośno odkaszlnął i skłonił chwytając w pół brzuch. Nim się obejrzał wywinął kozła i wylądował na ziemi.
Powrót do góry Go down
https://probaml.forumpolish.com
Sponsored content

Pociąg do gwiazd Empty
PisanieTemat: Re: Pociąg do gwiazd   Pociąg do gwiazd Empty

Powrót do góry Go down
 
Pociąg do gwiazd
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Próbne ML :: Świat :: Londyn-
Skocz do: